Autor  

Czy warto było czekać na listy? „Listy do M 2”


Nie jestem fanem komedii romantycznych. Surowo je oceniam, ale myślę, że dzięki temu, potrafię wskazać naprawdę te dobre. Albo przynajmniej na tyle przyzwoite, by proponowanie ich nie przysporzyło mi wstydu. Polecam czasem lekkie, świąteczne komedie romantyczne, „Love Actually” (To właśnie miłość), czy polskie „Listy do M”. Choć „Listy…” nie jest filmem wybitnym, to był optymistyczną komedią z elementami dramatu stworzoną z rzadko spotykaną od dawna pieczołowitością.

Po czterech lata, TVN przekonuje nas licznymi reklamami i innymi akcjami marketingowymi, że warto pójść na kontynuację „Listów…” do kina. Okej. Poszliśmy z Madzia, i co? Będę polecał ten film innym? Zanim odpowiem, troszkę teorii…

Sequele rządzą się swoimi prawami. Z założenia musi być wszystkiego więcej. Więcej akcji, więcej bohaterów, więcej wątków, więcej ohów i więcej ahów. Tradycją również i to jest, że drugie części mają długą tradycję bycia sporo słabszymi. Zabawne, że producenci za każdym razem są tym zaskoczeni. Oczywiście nigdy nam tego nie powiedzą. Jednak szaleństwem jest, popełniać te same błędy i oczekiwać innych rezultatów. Oczywiście są też chlubne wyjątki od reguły, kiedy kontynuacja dorównuje albo nawet przewyższa oryginał, ale od razu zdradzę – „Listy…2” nie próbują nawet powtórzyć wcześniejszego sukcesu.

Co było, a co jest?

Wątek Agnieszki Wagner i Wojciecha Malajkata. Czyli intelektualisty, Wojciecha, który spotkał na swojej drodze małą dziewczynkę, sierotkę, która uciekła z domu dziecka. Jego żona, Małgorzata była upierdliwym szefem w radio, to była tylko przykrywka. Tak naprawdę strasznie cierpiała z powodu śmierci swojego dziecka. Dziś sama godzi się ze z własną śmiercią. Jest nieuleczalnie chora. Zrobi wszystko, by jej ostatnie święta były szczęśliwe. Z drugiej strony Tosia, to adoptowane dziecko, chce jej pomóc i uzbierała pieniądze na operacje. Niestety, mama się poddała. I tu mam pierwszy poważny zgrzyt. Wręcz paskudny cios prosto w twarz. W pierwszej części ta mała dziewczynka była takim dobrym duszkiem świąt, niosła światełko nadziei, radości i czułości. Teraz prawie jej nie ma. Ogromna strata. W dodatku złość mnie bierze na to, że znowu tę rodzinę opisuje jakaś tragedia. Wystarczy! To zupełnie niepotrzebne. Można było zrezygnować z tej historii, mimo, że Malajkat jest znakomity jako Wojciech (ciekawe czy długo wymyślali to imię…). Źle ich historię napisali. W pierwszej części szczerze mnie wzruszyła. W tej podirytowała.

Moim ulubionym wątkiem w „Listach…” jest ten, w którym w życiu samotnego ojca, Mikołaja (Maciej Stuhr) i jego synka, Kostka (Jakub Jankiewicz) pojawiła się romantyczna Doris (Roma Gąsiorowska). Przyjemna historia miłosna, która, choć dość absurdalna, ma swój filmowy urok. Całą trójka wraca w kolejnej części. Są razem już cztery lata, ale z jakiegoś kosmicznego powodu Mikołaj nie możne się zdecydować JAK poprosić swoją ukochaną o rękę. Cały czas popychany jest do przodu przez Kostka, który… gdzieś zatracił swoją dowcipny, mądraliński urok. Mimo tego, potrafi rozbawić. Mam wrażenie, że po prostu zabrakło czasu tej rodzinie by było idealnie, a jest tylko dobrze.

W odróżnieniu od powyższego, dla postaci granych przez Agnieszkę Dygant i Piotra Adamczyka wiele się pozmieniało. Co się zmieniło? Szczepan rzucił stresującą pracę w policji i zarabia na życie jako taksówkarz. No i zajął się szukaniem miłości przez internet, ponieważ obecnie jest rozwodnikiem… Miłości szuka również Karina. Też przez internet… Kobieta odniosła wielki sukces i obecnie jest wszędzie promowaną i znaną pisarką. Motywuje ona ludzi do zmiany swojego życia. Po dwóch latach znowu na siebie wpadli… W odróżnieniu od nowelek Malajkata i Stuhra, tej czasu starczyło na ciekawe rozwinięcie i zamknięcie. A i jest ich córka jeszcze, ale niewiele o niej wiemy, ma fajnego chłopaka i nie jest już beznadziejnym buntownikiem.

Ze starej gwardii „jedynki”, powraca jeszcze Mel (Tomasz Karolak). Na święta postanowił powalczyć o to, by jego syn, Kazik rozpoznał go jako tatę. Niestety wbrew jego matce granej przez Katarzynę Zielińską. No ale nie dziwię się niechęci, bo Mel to lekkoduch, który do tej pory synem się nie interesował. Ta historia (wraz z jedną nową) zdominowała nowe „Listy…”. Miała być też głównym źródłem zabawnych sytuacji oraz ilustracją tego, jak facet może się chcieć zmienić dla swojego dziecka. Nie wyszło. Humor jest słaby. Dramat jeszcze słabszy. Zamknięcie tego wątku jest mocno naciągane. Rozumiem, że czasem trzeba widzom pokazać coś dosłownie, ale… Można było pozostać przy symbolach, drobnych gestach i słowach. Ludzie by zrozumieli. Musze pochwalić ojczyma Kazika. Choć aktor, Marcin Perchuć miał niewiele czasu, to sprawił, że chce się tego faceta oglądać.

A własnie, pojawia się jeszcze na parę chwil Wladi (Paweł Małaszyński), ale jego obecność praktycznie nic nie wnosi. Jest jedynie wymówką, by wprowadzić inne, nowe wątki.

Już teraz wydaje się, że jest dużo historii do opowiedzenia. Prawda? Na tym twórcy „Listów do M 2” nie skończyli. Są jeszcze dwie… Obie mnie wkurzyły. Serio. Bzdurny dramat chorego i nieprzyjemnego w obyciu chłopca (stworzony po to, by uprzykrzać życie Małgorzaty Kożuchowskiej), nie potrzebnie wprowadzony, zabiera tylko i wyłącznie czas innym bohaterom. No tak, może gdyby go wywalić, to finał filmu nie byłby taki „fajny”.

No to teraz… wątek dominujący! Choć chciałem rozprawić się z nim bez litości, to już wyładowałem się emocjonalnie, opisując inne. No trudno. Maciej Zakościelny, Redo wpada w centrum handlowym na Magdę, Magdalenę Lamparską. Mieli weekendowy romans, ale przestali się do siebie odzywać. W sumie to nie pamiętam, by było wyjaśnione czemu… W tym czasie Redo zakochał się i oświadczył Monice (Marta Żmuda Trzebiatowska). No ale to przypadkowe spotkanie zabiło ducha świąt. Nagle Redo postanowia zrezygnować ze swojej ukochanej, z którą spędził wiele czasu, którą kochał, i z którą chciał spędzić resztę swojego życia, dla… no nie ukrywajmy tego — przypadkowej (choć pewnie fajnej) dziewczyny z krótkiego urlopu na łódce. No dobra, zrozumiałbym to gdyby Monika była złośliwą, zaborczą i nieprzyjemną babą. Tylko że taka nie jest! Co więcej, sprawia wrażenie osoby najmądrzejszej i najuczciwszej z całego tego trio. No i jako jedyna pokazała uczucia. A nie, to taka iluzja, bo jest ładna i bogata — znaczy się, że zepsuta. Nie zdążyła pokazać, że to najwredniejsza osobistość polskiego kina. Redo to kawał drania, który ma gdzieś konsekwencje swoich działań, który zapomniał, że jest mężczyzną, a nie chłopcem, który zarywa do każdej panienki, jaką widzi na ulicy. Ojciec Moniki miał rację, tylko nie wypadało powiedzieć tego dosadniej w filmie świątecznym. Twórcy filmu mydlą nam oczy, że ten wątek jest pozytywny, że niby spotkały się dwie zagubione połówki. To bzdura. No dobra, pojechałem trochę o postaci Zakościelnego, a co mam do powiedzenia na temat Magdy? Eh, skrócę to do jednego zdania — Magda jest nieprzyzwoitą kalką Doris, jaką pokochaliśmy w pierwszej części. Nie jest to wina aktorki, to pomysł, który już na etapie pisania tej postaci był zły. Jedyne co było dobrze napisane w tej postaci, to wątpliwości i odwaga, że byłaby w stanie przeżyć swoje życie bez Redo. Choć oczywiście na końcu to popsuli.

Uff. Trochę się rozpisałem o jednym elemencie — historii, a na film składają się i inne rzeczy: zdjęcia, muzyka, reżyseria, scenariusz, aktorstwo i parę innych… Do aktorstwa się nie przyczepiam. W Polsce nie mamy problemu z aktorami, tylko poprawnością. Pseudo naturalność dialogów jest jedynie imitacją naturalnego języka. Tego nie przeskoczymy. Serialowi twórcy (bo tacy odpowiadają za ten film) boją się naturalizować polski język (nie mówię o masowym dodawaniu wulgaryzmów).

O jakości reżyserii i scenariusza możecie się już domyśleć. W pierwszej części pilnowaniem całego projektu zajął się Mitja Okorn (reżyser), który znakomicie poradził sobie ze scenariuszem napisanym przez Karolinę Szablewską i Marcina Baczyńskiego. W drugiej części zmienił się reżyser (Maciej Dejczer), znany z seriali „M jak miłość”, „Magda M.”, „Na dobre i na złe”… Zmienił się jeden ze scenarzystów, Szablewską zastąpił Mariusz Kuczewski. Nie wiem, jaki wpływ reżyser miał wpływ na scenarzystów, ale ktoś popełnił błąd przedobrzając wszystkie historie, które obroniłyby się prostotą.

Reżyseria i scenariusz nie dały szansy, by ten film był świąteczny. A takim to filmem miał chyba miał być. Prostą historią miłosną, której wszystkie co złe, naprawia duch świąt. Gdzieś ten subtelny klimat z pierwszej części, delikatnie prowadzący kilka postaci do wigilijnej nocy, zaginął w tragediach rodzinnych. Niestety i jako komedia „Listy… 2” się nie sprawdzają. Zabawnych momentów można liczyć ilości dwóch-trzech, a „zabawnych” w niewiele więcej.

Muzyki… nie pamiętam. Poza Sound’n’Grace „Someone”, nie pamiętam wiele więcej. Może któregoś dnia, kiedy spróbuję podejść do tego filmy raz jeszcze, dając mu drugą szansę, to może coś jednak zapamiętam.

Podobnie ma się rzecz ze zdjęciami. W obu filmach zajmował się tym Marian Prokop. Jedynka była wizualnie ładna. Tak samo jest z „Listami do M 2”. Choć nie ma tutaj oszałamiających i na długo zapadających w pamięci ujęć, to ciężko przyczepić się do miejskich pejzaży, czy dobrym budowaniem wizualnej strony tej historii. Sceny ze Starego Miasta i nocne ulice, szkoda, że nie było tego więcej.

Słyszałem też zarzuty o zbyt nachalne lokowanie produktu. Faktycznie, nie jest trudno wskazać, kto wyłożył pieniądze na nakręcenie tego filmu. Dla mnie nie ma nic w tym złego. Pieniądze na filmy w naszym kraju (czy gdziekolwiek indziej), nie biorą się z powietrza i dobrych chęci ich twórców. Potrzeba sponsorów. Temat to śliski i raczej na osobną dyskusję.

Czuję teraz, że zbyt mocno walę w ten film, ale usprawiedliwiając się, odnoszę wrażenie, że poza historią Dygant i Adamczyka, etiudom zabrakło po prostu czasu. Nie udało się odpowiednio ich poprowadzić i zamknąć. Jest to wina zbyt dużej ilości wątków, z których część jest zupełnie nie potrzebna. Choroba Małgorzaty i dramat chłopca na wózku mogły zostać wywalone ze scenariusza, by dać miejsce choćby tej nieszczęsnej miłości Redo i Magdy. Mogliby rozwinąć postać Moniki. Tak jak grze aktorskiej nie jestem w stanie nic zarzucić, tak samo do strony wizualnej i dźwiękowej nie mogę się przyczepić. Wszystko jak należy. Nic nie przeszkadzało, choć nie dało się zapamiętać. Nie zagrały pomysły reżysera i scenarzystów. Jest też możliwość, że po prostu, nie byłem targetem tego filmu. Czegoś może nie zrozumiałem. Czy warto było czekać na „Listy do M 2”? Obawiam się, że nie.

Oglądajcie dobre filmy!

Kamil
O Autorze

Z wykształcenia dziennikarz. Z przyjemności fotograf. Z konieczności grafik. Z miłości bloger.

PODOBNE WPISY

Kobiece plakaty typograficzne w stylu boho do druku
Kobiece plakaty typograficzne w stylu boho do druku
February 12, 2021
Plakaty świąteczne w stylu boho do druku — edycja 2020
Plakaty świąteczne w stylu boho do druku — edycja 2020
December 03, 2020
99 pomysłów na prezent — prezentownik 2019
99 pomysłów na prezent — prezentownik 2019
November 28, 2019
90 pomysłów na prezent dla osób, które „niby mają wszystko”
December 08, 2018
Plakaty świąteczne do druku — edycja 2018
Plakaty świąteczne do druku — edycja 2018
December 05, 2018
Ekspresowy planner świątecznych porządków — grafika do druku
Ekspresowy planner świątecznych porządków — grafika do druku
December 18, 2017
99 prezentów dla osób, którym ciężko coś kupić
99 prezentów dla osób, którym ciężko coś kupić
December 07, 2017
6 sukienek plus size na 6 różnych okazji
6 sukienek plus size na 6 różnych okazji
December 05, 2017
3 bajkowe plakaty na zimę — edycja 2017
3 bajkowe plakaty na zimę — edycja 2017
November 28, 2017