Takie piękne wąsiska…
Kilkakrotnie na blogu dałam się poznać jako wąsomaniaczka. Wąsy towarzyszyły mi cały 2012 rok i o tej miłości napisałam trzy części Ballady o wąsach i ustach, tych, którzy nie dotarli do tych zakamarków na moim blogu zapraszam serdecznie:
Część pierwsza – przygotowania
Część druga – sen się ziścił
Część trzecia – ostatnia – na zawsze MIŁOŚĆ
A dlaczego przypomniałam sobie o tym wspaniałym wydarzeniu? Ponieważ dekoracje mustaszowe znów zagościły u mnie w mieszkaniu :))) I tak oto oko od dziś cieszy najsłodsza gąbeczka do mycia naczyń jaką kiedykolwiek widziałam. Kupiłam mały zapas, ale z zastrzeżeniem, że jak się sprawdzi – powiększę szeregi Zawsze denerwowały mnie niepasujące do klimatu mieszkania rzeczy codziennego użytku. Swój raj takich dodatków znalazłam jednak w sklepie o niepozornej nazwie Tiger. Gdyby nie fakt, że otworzyli mi go pod nosem w drodze do pracy oraz piękna wystawa sklepu – nigdy bym do niego nie weszła. Ba, kiedy zobaczyłam logo w pierwszej kolejności wyobraziłam sobie w środku specyfiki dla Panów dbających mięśnie
W samym sklepie dopadłam też kilka gadżetów typu wazoniki, puzdereczka oraz wielki znak &. Ach, a ile rzeczy jeszcze by mi wpadło w ręce. Na szczęście był ze mną mój mąż, który dba o to, żebym nie kupowała bzdetów pod wpływem impulsu. Jakkolwiek by to źle brzmiało – uwierzcie mi, jest to zdrowy objaw, który w nim kocham. Postanowiłam więc wycieczki do Tigera ograniczyć do jednej miesięcznie, bo inaczej wszystkie kąty będą zawalone pierdołami.
Tymczasem uciekam rozkoszować się piękną i przepyszną kawą, którą sobie przygotowałam. Odkąd jestem na diecie ograniczam swój kawoholizm do jednej dziennie. Dlatego też ta jedna, jedyna musi być IDEALNA :)))) Wszystkim, którzy trzymają za mnie kciuki dziękuję z całego serducha – będę zdawać relacje na moim Instagramie > klik <
Buziaki!
- 29 January 2014
- 29 komentarzy
- 0
- kuchnia, wspomnienia