To nie jest kolejny przewodnik po Lanzarote
Uwielbiamy podróże! Kochamy wylegiwać się leniwie nad basenem, czy wygrzewać na plaży. Nic nie robić, tylko ładować na słońcu swoje bateryjki. Lubimy też, przy okazji krótszych wyjazdów zwiedzać i poznawać nowe miejsca. Pamiętacie nasze stare wpisy z Mediolanu, w których pokazywaliśmy Wam co możecie tam zobaczyć i zjeść? Jeśli nie, to zapraszam!
W te wakacje daleko niestety nie pojechaliśmy, bo Madzia nie może chwilowo latać samolotem. Ale może to i dobrze, bo dawno nie cieszyliśmy się urlopem nad Bałtykiem. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby powspominać. Rok temu polecieliśmy na tydzień na sławne Wyspy Kanaryjskie. A konkretnie na Lanzarote. Przyznam, że nie do końca tego się spodziewałem. Myślałem, że będzie „lazurowo, palmowo, ciepło i filmowo”. No nie do końca. Choć bawiłem się tam świetnie, to często dopadała mnie nostalgia. Coś w rodzaju nie dającej się zaspokoić tęsknoty za światem dużo starszym niż nasza cywilizacja.
Chodziłem po wyspie i szukałem kadrów. Część zdjęć, które wtedy zrobiłem możecie zobaczyć w tym poście. Miałem przy sobie również mojego świetnego przyjaciela, Moleskine’a. Któregoś dnia wyszedłem na krótki spacer…
Wakacje 2015 roku
Lanzarote, Wyspy Kanaryjskie, Hiszpania
125 km od wybrzeży Maroka i 1000 km od Półwyspu Iberyjskiego
Kilka minut temu spacerowałem po Calle de los Volcanes obserwując wulkaniczne kopce. Podziwiałem groźnie wyglądający aloes i wysuszoną, łuskowatą korę palm. Skręciłem w Avenue los Cocederos i gdzieś po drodze do Costa Teguise, usiadłem na kamieniu, wyjąłem notatnik i zacząłem pisać. Jeszcze chwile temu wiatr, prawdziwy władca wyspy, szarpał koszulką i porywał kartki. Kiedy jednak sięgnąłem po długopis, nagle zamarł, jakby z ciekawością wyczekiwał…
Lanzarote, mówią o niej jako o pięknej „wyspie wulkanów” oraz wyspie „wiecznej wiosny”. W rzeczywistości brzmi to jak uprzejmość i szacunek, którymi darzymy starego nieprzyjaciela. Takiego, bez którego nie jesteśmy w stanie żyć w tym świecie. Przedzieram się przez aksamit słodkich słówek o tym miejscu i odkrywam pod nimi prawdę. Choć Lanzarote, będącą częścią archipelagu górzystych, wakacyjnych Wysp Kanaryjskich, czyli Wysp Szczęśliwych, to pamiętać należy o tym, że według mitologii Greków jest ona częścią… Hadesu. Ta myśl porusza mnie najbardziej. Wydaje mi się jak najbardziej trafna. Szczera i prawdziwa. Jest to miejsce spokoju, do którego udać się mają ludzie żyjący cnotliwie. I nie jest trudno w to uwierzyć, kiedy stoi się pośród zimnej mgły Mirador del Rio.
Lanzarote przypomina na każdym kroku, że obecność człowieka, …czy wręcz każdej innej istoty, jest tam tymczasowa i przypadkowa. Miejsce przeraża surowością czarnych, wulkanicznych skał i rzadkością występującego tu życia. Tam w dali widzę endemiczne rośliny, o nieodkrytych dla mnie nazwach. Rzadko spotkasz tam wylegującą się jaszczurkę, Galliotię, która jak tylko zorientuje się, że grozi jej niebezpieczeństwo ze strony twojej ciekawości, czmychnie w suche gałęzie i liście.
Nawet ptaki niechętnie szybują po niebie…
Wśród pamiątek królują figurki, płaskorzeźby i malowidła przedstawiające diabła. Nie dziwcie się temu. Nie ma tez powodu do niepokoju. Wyspa bliska jest jego domenie. Czerwone, marsowe krajobrazy graniczą ze styksowym światem Tartaru. Są tu miejsca tak gorące, że kuchnia nie potrzebuje naszego ognia…
Są tu miejsca tak ciche, falujące nagrzanym niemym wiatrem, gdzie szept staje się gwałtownym krzykiem. To, co było — minęło i tylko kosmiczny przypadek sprawia, że tu, w tej jednej chwili jesteś.
Chciałem zapomnieć na chwile o wakacyjnym klimacie i zobaczyć to miejsce tak, jak najodważniejsi z ludzkiego plemienia przybysze. Patrzę i piszę przez pryzmat strachu, ich zagubienia i osamotnienia. Ich odwadze i bezczelności należy się ogromny szacunek i podziw.
To nie jest kraina seksu jak jakiekolwiek miejsce opanowane przez Achajów. Tutaj człowiek, jeśli nie pokona przyrody i samego siebie, jest ofiarą skazaną na zapomnienie. W XX wieku przybył na Lanzarote ekolog-architekt, César Manrique Cabrera, którego złudny triumf nad wyspą widać na każdym kroku. Warto podkreślić, że ich skromność wobec przyrody jest zamierzona — wyspa miała zachować swój stan taki, jaki był przed przybyciem człowieka.
Niewielkie punkty światła wśród czerni wyspy trwają leniwie na moment, w którym okoliczne wulkany przypomną o swojej grozie i całą tę naszą piękną wizję cywilizacji brutalnie spalą. Tak jak wtedy w 18. wieku. Tak jak kiedyś, tak i niedługo.
Choć mój krótki opis wyspy przesycony jest pesymizmem i trwogą, czuję, że jest to jedno z tych miejsc, do których mógłbym kiedyś odejść, by w spokoju przeżyć resztę mojego życia… Bo gdzie indziej mógłbym odnaleźć spokój jak nie w Hadesie?
Trzymajcie się ciepło!
Ale zanim pójdziecie, powiedźcie mi,
czy macie ochotę na serię tekstów traktujących o fotografii? Jak edytować zdjęcia,
co robić, by zdjęcia były piękne i przemyślane? Dajcie znać.
PS. Jest tu takie miejsce, którego nie da się przedstawić bez koloru. Cudowność El Golfo jest niespotykana nigdzie indziej. Po pokonaniu wzniesienia i skał znajdujących się za miastem, naszym oczom pokazuje się prawdziwe dzieło doskonałego artysty, jakim jest natura. Znane z jednego z moich ulubionych filmów z dzieciństwa (Milion lat przed naszą erą) jezioro zachwyca podróżnych swą zieloną barwą. Z przykrością czytam, że od dwudziestu lat, jezioro o połowę zmniejszyło swoje rozmiary.
- 22 August 2016
- 10 komentarzy
- 4
- podróże