Zwiedzanie Mediolanu #2 — komunikacja i jedzenie
W ostatnim poście pisałem o tym, co i gdzie zobaczyć na wycieczce w Mediolanie. Dzisiaj mam dla Was coś bardziej praktycznego, czyli jak przeżyć w mieście… Myślę, że doskonałym pomysłem, w przerwie pomiędzy zwiedzaniem Katedry na placu Duomo, a podziwianiem sztuki współczesnej w La Triennale di Milano, jest usiąść gdzieś na kawę albo pójść na prawdziwe, włoskie lody.
Co i gdzie zjeść #1 włoskie lody
Wszyscy polecają lodziarnię cioccolati italiani przy katedrze na ulicy San Raffaele 6. Miejsce zachwyca lejącą się czekoladą i zapachami. Ciężko się przepchać przez oczekujących na smakołyki, jak i już konsumujących. Na samo nakładanie lodów miło się patrzy. Lody są piękne! Aczkolwiek dla mnie za dużo w tym kulinarnego „fashion”, niż faktycznej rozkoszy ich jedzenia. Były przekombinowane i fency, zamiast po prostu być szczere i smaczne. Odnoszę wrażenie, że ludzie je polecają tylko dlatego, że łatwo je znaleźć. Są w bezpośredniej okolicy najbardziej turystycznego miejsca w Mediolanie. Dla mnie lepsze były lody, które jadłem w Polsce, we Wrocławiu. Lodziarnia Tralalala Cafe prowadzona przez Włocha, na ulicy Więziennej, bardzo mocno ustaliła standardy i oczekiwania wobec włoskich lodów. W cioccolati mieliśmy jedną gałkę lodów, mus czekoladowy, bezę i wafelek… Ładne, ale rozczarowujące.
Ale by nie było, że tylko tak gadam dla gadania. Chodziłem i znalazłem dużo smaczniejsze miejsce, choć już nie tak modne. Wystarczy udać sie do dzielnicy bohemy, Brera, zachwycać się wąskimi uliczkami, minąć pchli targ, biegające z castingu na casting modelki i wyjść na jakąkolwiek dużą ulicę. Nie to, by było w tym dużo sensu, chcę Was zachęcić tylko do spacerów! Lodziarnię icebound znajdziecie na ulicy Corso Garibaldi 104. Właśnie tego szukałem w Mediolanie! Porcje mają być duże (nakładane wielką łychą), a ich próbowanie ma być rozkoszą dla podniebienia. W tych lodach jest prostota i smak. Smak czekolady jest smakiem czekolady, śmietankowe… Mistrzostwo świata! Uprzedzam, nie bierzcie lodów dużych, bo będzie Wam ciężko je zjeść. Lody ze zdjęcia są w rozmiarze średnim.
Co i gdzie zjeść #2 pizza, pasta, risotto, lasania…
Właściwie, to jakiś tam smak Włoch znamy… W końcu to dzięki naszej kochanej królowej, Bonie Sforza, żonie jaśnie, ale dawno nam panującego króla Zygmunta I Starego, poznaliśmy smak włoskiego jedzenia… Nie wszystko jednak w tym XVI wieku przywiozła ze swojej ojczyzny. Po część musimy dziś jechać sami do Włoch.Być głodnym w Italii i nie spróbować tamtejszej pizzy to zbrodnia! Nie spróbowanie makaronów i risotto to grzech, a nie pomyślenie o lazanii, to… No można o niej zapomnieć, ale to jak zapomnieć o chlebie robiąc kanapki. Między innymi jedziemy po to, by nie jeść zupek chińskich, kebaba i hamburgerów.
Włoska pizza nie ma nic wspólnego z tym, co jemy u nas w kraju. Oglądanie jak mistrz kuchni nam ją robi, to przyjemność. Ugniata miękkie ciasto w chmurze mąki. Potem smaruje specjałami! Następnie rzuca dodatki. Raz, dwa i do pieca. Na chwileczkę! W Polsce na pizzę potrafimy czekać bardzo długo, we Włoszech to jest nie do pomyślenia! Ciasto w piecu ma być tylko po to, by nie było surowe. Uważają też, by nie spalić dodatków. Reszta składników pójdzie na danie już po wyjęciu z pieca. Jak pochwalisz maestro, że tak cudownie, tak wspaniale i tak genialnie potraktował swoje dzieło, to jest duża szansa, że porządnie, gościnnie i tak Bo-Tak, dorzuci Ci parę płatków szynki parmeńskiej od serca.
A, bardzo ważna sprawa, która była tematem niestarzejącego się dowcipu. Nie potrzebujecie żadnych sosów czosnkowych… Cristo Santo! Jak o tym teraz myślę, to aż mi nie dobrze, że coś takiego można sobie na pizzę wlać. Nie ma sensu tego szlachetnego, a jednocześnie prostego dania moczyć jakimiś nonsensami.
Natomiast, co do makaronu to… Nie czułem jakiejś większej różnicy pomiędzy tym, co jadłem w Polsce. Znaczy to, że albo nie trafiłem na dobrego kucharza, który potrafi zrobić dzieło sztuki z prostych składników albo Polacy opracowali do perfekcji to danie. Powiedzmy, że to drugie jest bliższe prawdy! Możecie sobie za to sięgnąć po ogromną bryłę parmezanu i zetrzeć go sobie do talerza.
Madzia jadła risotto. Jadła i się uśmiechała! Nie dość, że porcja była słuszna, to i smaczna. Spróbowałem od niej i… risotto z młodą kapustką? Tak smakowało, a to było to risotto z rapini. Powinniście zainteresować się tym warzywkiem, choć tego nie znajdziecie nad Wisłą. Wygląda jak sałata, po obróbce termicznej — jak szpinak, a smakuje jak wspomniana młoda kapustka. Ponoć to bardziej brokuł… ale ja się tam nie znam. Opisuję, co widziałem i co próbowałem.
A o lazanii powiem zaraz, ponieważ na razie jest tylko CO zjeść, ale zupełnie nie powiedziałem GDZIE jeść!
Pizzę zamawialiśmy w kilku miejscach. W centrum najbardziej zasmakowała nam w restauracji o nieco mylącej nazwie Meat Grillfood, na skrzyżowaniu ulic Santa Radegonda, Tommaso Marino, Ragazii del ’99 i San Raffaele. Tam też jadłem ten zwyczajny makaron z sosem a la bolognese.
Najczęściej smakowaliśmy pizzy daleko poza centrum, bo obok naszego mieszkania. Tutaj polecić możemy niepozorne miejsce z badziewnymi dekoracjami i egipskimi pamiątkami, Il Moro 2, które znajdziecie na Carlo Forlanini 1. Mają też drugie miejsce na ulicy Salaino 5, to już bliżej miejsc turystycznych. Smaczna pizza była też w restauracji Maito na placu Susa. Dokładnie na rogu ulic Giuditta Sidoli i Romagna.
Pochwalić jeszcze muszę calzone z restauracji Il Doge Amalfi (ulica Sangallo 41), gdzie dano nam jeszcze tonę słodyczy na drogę. Kochają tam Maradonę, widzieliśmy w niej dużo włoskich rodzin.
Wspomniane risotto z rapini jest w Creperia Cafee Vecchia Brera na Via dell’Orso 20. Tam też jest pełno Włochów w godzinach obiadowych, ale mieliśmy tam mały incydent z zapiekanką (byłą lodowata w środku), więc nie jestem w stanie polecić tego miejsca z czystym sumieniem.
Świetny przepis na ciasto i sos do pizzy znajdziecie na blogu fotokulinarnie.pl.
Jeśli macie ochotę na coś słodkiego, to pyszne croissanty jedliśmy w Crocetta na Piazza Diaz 5. Nie wiedziałem, że ta prosta przekąska może być tak szczodra. Z wnętrza wręcz wylewał się ten dżemik. Inne miejsce na drugie śniadanie to Panini Durini. Jest to sieciówka, ale robi dobre wrażenie i ratuje się smakiem. Na ich podstronie, contatti, znajdziecie wszystkie adresy w Mediolanie.
Możecie zechcieć pójść na elegancką randkę. Wtedy gorąco polecam restaurację papa Francesco! Zaprosiła nas tam wyjątkowo czarująca pani właścicielka i jej mąż, którzy mając po 80 lat, mają wigor i temperament nastolatków! Musicie oczywiście liczyć się z kosztami, ale warto! Jadłem tam najlepszą Lazanię w całym moim życiu. Smaczna, ale nieskomplikowana. Czuć w niej dekady dopieszczanego przepisu. Nie da się tego opisać… Choć wygląda jak karma dla psa, to smak jest proporcjonalnie odwrotny do wyglądu. Ale domowa kuchnia nie musi być ładna! Madzia zakochała się w spaghetti vongole. Takiej ilości frutti di mare nigdy nie widziałem na talerzu! Do tego klasyczny, włoski deser, ponoć specjał mamy właścicielki, panna cotta! Restaurację znajdziecie na Via Marino 7 (ang. Piazza della Scala).
Pamiętajcie tylko o jednej, ważnej rzeczy. W każdej restauracji, jeśli siadasz i chcesz zjeść na miejscu, do rachunku doliczane jest coś takiego jak coperto. I nie jest to napiwek! Jest to opłata za przygotowanie stolika. Wynosi zwykle od 1 do 3 euro od każdej osoby przy stoliku. Zawsze znajdziecie jego wysokość w menu. Nie pamiętam, by naliczono nam jedno coperto za cały stół… Chodzi mi o to, by pamiętać o napiwkach. Niestety, ale jedzenie we Włoszech potrafi przez takie dodatkowe opłaty kosztowne.
Polecam też popróbowania tego, jak smakuje ulica. Wszędzie możecie znaleźć stoiska, na których kupicie jakieś hot-dogi i inne hambuksy, ale najlepiej zrobicie, kiedy spróbujecie pieczonych kasztanów. Nie jest to moja ulubiona potrawa. W dodatku bardzo zapycha. W Polsce nie wiem, gdzie można tego spróbować, ale warto pojechać do innego kraju, by poszukać nowych smaków.
Komunikacja miejska
Jak poruszać się po Mediolanie? Powiem Wam, że kiedy wysiedliśmy z autobusu z lotniska w Bergamo (Orio Express za € 5) okazało się, że mamy mały problem. Musimy przejechać tramwajem do innej dzielnicy, ale gdzie kupić bilety? Nie ma pod ręką żadnego automatu z biletami. W kioskach też ich nie ma! Co robić? Od razu Was uspokoję. Bilety znajdziecie na stacji metra. Troszkę jest zachodu o to, ale na szczęście jest wiele stacji w mieście i są blisko siebie, więc nie powinno być problemu. Ceny biletów wyglądają tak:
Bilet jednorazowy (przesiadkowy, masz 90 minut na przejazd) — 1,50 euro,
Bilet dobowy (24h od skasowania biletu) — 4,50 euro,
Bilet dwudniowy (48h od skasowania biletu) — 8,25 euro.
Są jeszcze inne rodzaje biletów, ale wątpię, byście je używali, bo ich przydatność nie przekłada się na potrzeby turystów. Jest na przykład bilet tygodniowy, za 10 euro, który działa przez 6 dni i możesz dziennie użyć go 2 razy. Bez sensu dla nas. Albo wieczorowy za 3 euro. Możesz dzięki niemu od 20:00 jeździć jak tylko Ci się podoba. Lepiej mieć domowy.
Poruszać się będziecie tramwajami, autobusami i metrem. Nie musicie się niczego obawiać, bardzo łatwo się zorientować. Choć czasami są niespodzianki komunikacyjne typu „A gdzie jest właściwie przystanek autobusu 61?” albo „Przecież widzieliśmy właśnie, jak po tych torach tutaj, przejeżdżał tramwaj 5! To gdzie on teraz jest?” Ale generalnie, mając mapę, nie zgubicie się. Do tego odległości w centrum wcale nie są jakieś takie bardzo duże, by nie zaryzykować spaceru.
Są cztery linie metra w Mediolanie (a słyszałem, że powstać mają kolejne 4). Stacje znajdziecie po charakterystycznym znaczku M przy niepozornym wejściu do podziemi. Zaskoczyło mnie to strasznie, ponieważ w Warszawie metro widać „na kilometr”. Wszystko wokoło ci mówi — tu jest metro, zapraszamy. Włosi postarali się o to, by zminimalizować ingerencję tego środka lokomocji w architektoniczną przestrzeń. Jest to zrozumiałe. To miasto wygląda jak jedno wielkie muzeum, więc zrobienie oświetlonego i dużego budynku, jak w polskiej stolicy, byłoby ogromną pomyłką. Zwłaszcza na stacji Duomo, tuż przy ogromnej, gotyckiej katedrze w środku miasta.Z drugiej strony, w nocy takie ichniejsze metro wygląda jak ze strasznego, amerykańskiego filmu i raczej nie zachwyca pięknem. Poczujecie się jak w filmie, kiedy pchane powietrze z tunelu szarpie Waszymi ubraniami i włosami, a unoszona podmuchem gazeta szaleje na peronie…
Autobusy to nic nadzwyczajnego, ale tramwaje są piękne! Niczym z początku wieku, drewniane siedziska i pomarańczowe światełko. Z tego, co wyczytałem, to faktycznie jeżdżące eksponaty muzealne z lat 20-tych i 30-tych! Dla ludzi kochających się w nastroju i stylistyce retro, będzie to ulubiony środek transportu. Niestety, ale te tramwaje są wycofywane i zastępowane nowymi, więc trzeba się spieszyć, by się takimi przejechać. A właśnie, mam ciekawostkę: w tramwajach panuje tam ciekawa, pisana zasada, której nikt nie przestrzega. Otóż wsiadać powinno się przednimi i tylnymi drzwiami, a wysiadać środkowymi.
Autobusy i tramwaje, a także metro kursują w godzinach 6.00 — 24.00. Zaraz po nich na miasto wyjeżdżają autobusy nocne, które jeżdżą wzdłuż linii metra.
Przydatnik:
Strona główna ATM.
Mapa komunikacji miejskiej w Mediolanie (mapa).
Mediolańskie „jak dojadę„.
Aplikacja na smatfony ATM Milano.
Słowniczek
Włosi nie znają angielskiego. Przykro mi, ale bardzo ciężko spotkać kogoś, kto będzie miał odwagę porozumiewać się w tym języku. Co mnie zaskoczyło, nawet wśród młodych Mediolańczyków, jest to problem. Zwłaszcza, że to miasto turystyczne. Spodziewać się więc można, że w centrum miasta, będzie można się bez problemu dogadać. Nie znaczy to, że nikt nie chce pomóc, czy cię zrozumieć! Znajomość języków obcych nie jest znowu aż tak ważna, by się dogadać. Odrobina języka gestów, które w podstawowej formie czytelne są w każdym miejscu na świecie. Na przykład masowanie brzucha z uśmiechem, zawsze odczytane będzie jako — bardzo smaczne. Dodasz do tego słowa po angielsku, polsku i włosku (francusku, niemiecku, czy po japońsku też) i wszystko już zrozumiesz. W restauracji papa Francesco rozmawialiśmy z właścicielką po włosku. Znaczy, ona mówiła po włosku, a my po angielsku. I się dało dogadać.
Niestety, ale nie popisaliśmy się. Nie zajrzeliśmy do ani jednej książeczki z rozmówkami, czy najprostszego słownika języka włoskiego. A powinniśmy byli choćby z uprzejmości do gospodarza. Uważaliśmy, że angielski i ładny uśmiech nam wystarczą. Niestety nie, ale szybko można załapać kilka słówek na miejscu, które daję Wam poniżej. To takie solidne minimum, dzięki któremu nie wyjdziecie na ignorantów
Zacznijmy od podstawy. Możesz zapytać napotkaną osobę słowami Mi scusi (mi skuzi), czyli „przepraszam”. „Mówisz po angielsku” Parla inglese?, zakładam jednak, że uprzejmie przestraszony Włoch zasygnalizuje, że nie Jeśli „tak”, to przechodzimy na angielski i wzdychamy z wdzięczności.
Wchodząc do sklepu, restauracji, czy w jakiejkolwiek sytuacji wymagającej uprzejmego przywitania się mówimy Buongiorno (buondżiorno), „dzień dobry” albo Buona sera (bona sera) „dobry wieczór”. Jeśli chcesz zapłacić, to zapytaj Quant’è? (kłente?), czyli „ile płacę?” Na pożegnanie mówcie Arrivederci (arriwederczi).
Inne przydatne słówka to: Sì — tak, No — nie, Ieri (jeri) — wczoraj, Oggi (odżi) — dzisiaj, Domani — jutro, Signora (siniora) — Pani i Signor (sinior) — Pan. No i najważniejsze słowo! Grazie (gracje)! Ładzie trzeba podziękować!
Więcej słówek nie musicie znać. Macie mapę, gesty i chęć dogadania się. To Wam w zupełności starczy.
Ciemna strona Mediolanu
Właściwie na każdym kroku zachwycałem się tym miastem, ale było też parę rzeczy, które rzucają się w oczy i nie są one takie fajne. Po pierwsze, w kontraście do bogactwa rzuca się w oczy duża ilość biedaków, którzy leżą na chodnikach, proszą o jałmużnę i potrafią zaczepić.
Pan, od którego wynajmowaliśmy mieszkanie, musiał podpisać z nami kilka dokumentów, które wymagają od niego władze, a spowodowane jest to ogromnym problemem dzielącym i niszczącym całą Europę, czyli migracjami ludzi z Bliskiego Wschodu. Nie dostrzegłem jednak na ulicach tego stanu kryzysowego. No, chyba że ci biedni z ulic…, ale nie wiem, czy te dwie grupy są ze sobą powiązane… Myślę jednak, że ten problem niekoniecznie dotyczy samego miasta, a jego obrzeży.
Trochę w temacie powyższego. Unikajcie pizzeri, w których sprzedają kebaby! Serio, uciekajcie jak najdalej. Nie ma to sensu. Zwłaszcza kiedy w jednej z takich knajpek jest widoczne dla niewiernych zdjęcie ajatollaha Chomeiniego! Jest to coś, co poważnie budzi moje obawy.
W miejscach turystycznych jest też sporo czarnoskórych, którzy wciskają wam w ręce kolorowe pamiątki ze sznurków i książki. Nic nie bierzcie do ręki, bo zaraz będą domagać się pieniędzy. Stara metoda, która wymusza kupienie niepotrzebnych rzeczy. Nie chcecie ich, ale skoro macie już je w rękach i są „takie ładne”… Nie zaprzyjaźniajcie się, oni nie chcą przyjaźni, tylko ubijania interesów. To samo, jeśli pomagają wam, kiedy nie prosiliście o pomoc. Tłumaczą coś i praktycznie przeszkadzają, a potem dopraszają się zapłaty za pomoc. Jeśli nie chcecie z nimi rozmawiać (a często pytają się, czy mówicie po angielsku), bądźcie uprzejmi i odpowiadajcie po polsku, że nie potraficie nawet wybełkotać dzień dobry i nawet nie wiecie, czego oni od was chcą. Bardzo skuteczna metoda.
Jest jeszcze jedno, co wyraźnie rzuca się w oczy. To wandalizm. A konkretnie nieciekawe, wszędobylskie maziaje na ścianach. Nie ma mowy o ładnych, estetycznych graffiti, które więcej i ładniej powiedzą o artyście. Niestety, najczęściej są tą ohydne podpisy i znaki. Poniżej dałem jednak te przyjemniejsze obrazki. Choć i na nich, w szczegółach widać praktyki wandali
To koniec mojego nieco przydługiego tekstu o Mediolanie,
ale myślę, że jeszcze długo będę nim żył.Jest inspirujący i niesamowity.
Trzymajcie się ciepło!
- 7 March 2016
- 12 komentarzy
- 0
- czas wolny, podróże, podsumowania, poradnik, wspomnienia